Grudzień to magiczny czas. Czas Świąt, radości, pełen zimowej bieli. I właśnie w ten magiczny czas wraz z Claudią z Zaczytanej chciałybyśmy Was zaprosić na wywiad z wyjątkową autorką Nataszą Socha.
1. Jak rozpoczęła się Pani przygoda z
pisaniem?
Kiedy
byłam dzieckiem przez głowę przewijały mi się wszystkie możliwe zawody świata,
z których do najciekawszych zaliczałam: łyżwiarkę figurową, fryzjerkę oraz
panią robiącą twaróg. Kiedyś na koloniach zaliczyliśmy wycieczkę do pobliskiej
mleczarni, w której pewna pani opowiedziała nam jak się robi ser i nawet to
pokazała. Uznałam ją za najbardziej fascynującą kobietę na świecie. I na
pytanie nauczycielki co chcemy robić w przyszłości, odpowiedziałam z uśmiechem:
twaróg. Potem chciałam zostać lekarzem chirurgiem, ale okazało się, że nie było
chemii między mną a chemią. Oraz fizyką. Koniec końców wylądowałam na dziennikarstwie
i rozpoczęłam swoją przygodę z pisaniem. Najpierw do gazet, magazynów
kobiecych, portali internetowych, a później napisałam swoją pierwszą książkę
pt. „Macocha”. Historia została wymyślona, choć sam pomysł powstał niejako w
oparciu o własne doświadczenia. Ja co prawda nie znalazłam się w sytuacji, w
której dzieci mojego męża stanęły w drzwiach z walizką, ale wyobraziłam sobie
co by było, gdyby rzeczywiście tak zrobiły. Nie ma u nas społecznego
przyzwolenia na bycie macochą, która też ma swoje lęki, obawy i prawo do
głośnego wypowiedzenia tego, co naprawdę myśli. Stąd pomysł na książkę.
2. „Jest
dziennikarką, felietonistką, pisarką, a także malarką i ilustratorką.” Którą z tych czynności zatem lubi Pani
wykonywać najbardziej?
Zdecydowanie
pisanie. Lubię ten moment, kiedy zdobyłam już wszystkie potrzebne materiały,
zrobiłam dokumentację, wstępny plan i wreszcie siadam przed czystym plikiem
worda. Piszę pierwsze zdanie i w tym momencie otwierają się kolejne drzwi w
mojej głowie, które prowadzą różnymi ścieżkami do zakończenia. Siadając do
nowej książki, nigdy nie wiem w stu procentach jak ona się potoczy. To
przychodzi samo, w trakcie pisania. I daje ogromną satysfakcję, kiedy wszystkie
pozaczynane wątki spływają w końcu w jedno miejsce. I mają sens.
3. „Awaria małżeńska” to powieść, którą napisała Pani wspólnie z
Magdaleną Witkiewicz. Jak wyglądało powstawanie tej książki? Czy pisanie
wspólnie z kimś jest trudne?
Jest
bardzo trudne, bowiem każdy z nas ma inny tryb pisania, inne podejście do
swojej pracy, no i oczywiście inny styl. Czytelnik widzi tylko efekt końcowy,
który w przypadku „Awarii” rzeczywiście się udał. Ale nie planuję kolejnej
wspólnej książki.
4. Wiemy, że lubi Pani jeździectwo. Dla
niektórych osób, konie śmierdzą. A co Pani o tym sądzi?
Niektórym śmierdzą
konie, innym ludzie. To zależy na kogo w życiu trafimy i jaki smród nasz nos
toleruje. A tak na serio – to jest to typowa plotka, która zaczęła żyć własnym
życiem. Raz jeden siedziałam na koniu i to tylko dlatego, że podobał mi się
instruktor. Ale zrezygnowałam z tego zauroczenia po tym, jak koń zrzucił mnie z
siodła. Od tamtego czasu nie jeżdzę konno, więc moje zdanie na temat
jeździectwa mogłoby być niemiarodajne.
5. Urodziła się Pani w Poznaniu, ale tworzy w
niewielkiej niemieckiej wsi. Czy warunki Polskie nie sprzyjają pisaniu?
Nie sądzę, żeby warunki
danego kraju miały jakikolwiek wpływ na pisanie. Piszę w Niemczech, bo tu
mieszkam, a nie dlatego, że polski klimat źle wpływa na moje uderzanie w
klawisze komputera J. Poza tym, kiedy w Polsce jestem dłużej
– tak jak na przykład latem przez parę tygodni – to zawsze zabieram ze sobą
laptopa lub grube notesy i w wolnych chwilach pracuję.
6. Gdyby mogła Pani zmienić coś na tym
świecie, co by to było i dlaczego właśnie to?
Wysłałabym wszystkich
wrednych ludzi na inną planetę. Mogliby tam wspólnie żyć i wygryźć się
wzajemnie. Ten, który by pozostał i tak usechłby z tęskonoty za niemożnością
zrobienia komuś świństwa.
7. „Biuro przesyłek niedoręczonych” to Pani
najnowsza powieść. Czy w Pani życiu zdarzyła się taka niedoręczona przesyłka i
żałuje Pani, że nie dotarła do adresata?
Napisałam kiedyś list,
którego nigdy nie wysłałam, bo nie miałam adresu. To były czasy wieku
nastoletniego, kiedy wszystko jest dramatem, a zwykły uśmiech – miłością na
całe życie. Ten list mam do dzisiaj. Znalazłam go przypadkiem w piwnicy, w
jakimś kartoniku z pamiątkami, a kiedy zaczęłam czytać wpadłam na pomysł tej
właśnie książki. Siedziałam w piwnicy co najmniej godzinę i notowałam na szybko
to, co wpadło mi do głowy. Kiedy odrobinę przemarznięta wdrapałam się pod
schodach do domu, szkielet „Biura” był już całkiem stabilny i miał solidne
fundamenty.
8. Wydała Pani swoje dwie najnowsze w bardzo
krótkim odstępie czasowym. Jak Pani tego dokonała?
Ta świąteczna opowieść
jak już wspomniałam, powstała w mojej głowie bardzo spontanicznie i dość
przypadkowo. Nie miałam żadnej pewności, że zdążę ją napisać, ale ta książka
jakoś sama ze mnie wypłynęła. Dawno nie pisało mi się tak dobrze, lekko i bez
żadnego stresu, że coś się nie układa. Czasem powieść, którą tworzymy bawi się
z nami, droczy i nie chce współpracować. Trzeba dużo czasu i silnej woli, żeby
ją zmusić do posłuszeństwa. A czasem niesie nas jak rzeka.
9. Niedługo święta. Jak będzie Pani spędzać
ten magiczny czas?
Najzwyczajniej i jednocześnie
najpiękniej jak się da – w domu.
10. W jaki sposób zrodziła się u Pani
pasja/miłość do książek?
Książki czytam od
dziecka. To były czasy bez smartfonów, bez telewizji 24 godziny na dobę i bez
komputerowych gier. Grało się w koraliki, kapsle, skakało w gumę i czytało na
potęgę. Rogaś z Doliny Roztoki, Ferdynand Wspaniały, O psie, który jeździł
koleją, Dzieci z Bullerbyn, Pippi Pończoszanka, Rodzina Sawanów, Majka ze
Złotego Brzegu – ja chyba przeczytałam wszystko, co się wtedy ukazywało.
Najpiękniejszym prezentem była książka i czekolada z okienkiem. Kiedyś dostałam
na imieniny sześć egzemplarzy tej samej książki, bo akurat rzucili ją w
księgarni. To były „Historyjki o żarówce”, swoją drogą niezwykle fajne.
W dzisiejszych czasach o
wiele trudniej jest zachęcić dziecko do czytania, bo z każdej strony łypią na
nie inne atrakcje – gadające zabawki,
„ajfony”, „ajpady”, interaktywe hełmy, miecze i x-boxy. I jak tu przebić się z
zadrukowanym papierem? Jedynym wyjściem jest metoda na Szeherezadę. Ona, aby
uniknąć śmierci opowiadała księciu ciekawe historie i urywała w najciekawszym
momencie. Ja robiłam dokładnie tak samo czytając moim dzieciom. Dochodziłam do
momentu, w którym smok zbliżał się do królewicza, albo mały lisek stawał nad
przepaścią i... zamykałam książkę. Ten
wrzask, że tak nie wolno, że mam czytać dalej, że oni teraz nie zasną –
bezcenne. Z czasem pojawił się u nich tzw. głód ciągu dalszego. Chociaż głód
gier w komórkach też niestety widzę.
11. Jaki gatunek książek lubi Pani najbardziej?
Najbardziej lubię
książki niedorzeczne, absurdalne i takie, w których autor bawi się językiem. Kocham
Borisa Viana, bo miał w głowie chaos, z którego powstały najbardziej odjechane
historie, jakie kiedykolwiek przeczytałam. „Wygolony był na gładko, lecz skóra
jego policzków niebieszczyła się jak grzbiet surowej makreli”. Uwielbiam takie
zdania. Czytam też Nesbo, Zafona, Mendozę,
Alice Munro. No i zawsze będę wielbić Talkiena za „Władcę Pierścieni”.
12. Grudzień to taki magiczny czas. Święta,
spotkania z rodziną, wspólne rozmowy. A czy w tym właśnie momencie poświęca Pani
choć odrobinkę czasu na pisanie?
Serdecznie dziękujemy autorce za poświęcony nam czas.
Również chciałam zostać łyżwiarką figurową, ale skończyło się na tylko na lekcjach baletu w dzieciństwie. Bardzo ciekawy wywiad Grażynko! „Biuro przesyłek niedoręczonych” marzy mi się ta książka.
OdpowiedzUsuńZ tym wysyłaniem wrednych ludzi na inne planety mam dokładnie tak samo. :)
OdpowiedzUsuń