➲ TYTUŁ "Mam na imię Ania"
➲ AUTOR Anita Scharmach
➲ DATA PREMIERY 11.05.2020
➲
WYDAWNICTWO Lucky
➲ ILOŚĆ STRON 272
➲ OCENA 6/6
➲ OPIS
Anna Mikołajska jest zdolną,
odnoszącą sukcesy dziennikarką. Jej życie wydaje się idealne: przy kochającym
mężu, w przepięknym mieszkaniu. Nikt nie wie, że to tylko pozory, kobieta
opanowała swoją rolę do perfekcji, zaś za zamkniętymi drzwiami domu przeżywa piekło.
Pewnego dnia dostaje zadanie napisania reportażu z ośrodka leczenia uzależnień
Wyjazd tam okazuje się nie tylko wyzwaniem zawodowym, lecz także iskrą, która
rozpali w niej ogień buntu i da jej siłę na odmianę życia.
Czy Ani uda się pokonać
demony przeszłości? Czy pozna prawdziwą miłość? Co jeszcze czeka na nią za
zakrętem życiowej drogi?
➲ MOJE ODCZUCIA
Z ręką na sercu mogę wam powiedzieć, że najnowsza
książka Anity Scharmach jest jej najlepszą książką w dorobku. Od pierwszej do
ostatniej strony niesie w sobie niezliczone pokłady emocji. Nie obędzie się
również bez chusteczek i łez. Nawet teraz będąc już po lekturze i pisząc tę
recenzję, na samą myśl o książce mam łzy w oczach. I teraz tak sobie myślę i
wyobrażam Anitę piszącą tę powieść i stwierdzam, że musiała wylać całe „morze”
łez, zastanawiam się nawet, czy ona widziała coś na oczy przez nie. No dobrze,
może lepiej wrócę do książki.
Ania Mikołajska wydaje się, że wiedzie poukładane
życie u boku cudownego męża. Niestety cudowny jest tylko w oczach innych, gdyż
każdego dnia w domu ściąga swoją maskę i pokazuje jaki jest naprawdę. Tak
naprawdę nasza bohaterka przeżywa piekło. W pracy dostaje zadanie napisania
reportażu z ośrodka leczenia uzależnień, ma się tam wcielić w kogoś, kim tak
naprawdę nie jest. I właśnie tam, w tym ośrodku uświadamia sobie, że wcale tego
nie chce, chce po prostu być Anią. Otwiera się przed poznanymi osobami i
opowiada swoją tragedię. W końcu znajduje w sobie siłę, aby uwolnić się od
swojego męża tyrana. Czy jej się to uda?
Opuchlizna zeszła całkowicie, oko przypudrowałam, ale ból pozostawał. Ból psychiczny również. On boli najdłużej i nie ma na niego lekarstwa. Codziennie grałam rolę życia. Zakładałam maskę i grałam.
Napisana powieść jest niezwykle realna, dlaczego?
Ponieważ ludzkie dramaty przedstawione w niej mogą dziać się każdego dnia
gdzieś obok nas. Dramaty, które nie zawsze wyglądają dobrze w oczach innych,
dopóki nie pozna się ich prawdziwej historii. Przedstawieni bohaterowie i ich
ludzkie dramaty są realne. Moje serce rozpadało się przy każdym z nich. Czułam
niezwykłą więź emocjonalną z każdym z bohaterów. Ale najbardziej z główną
bohaterką Anią. Może niektórych dziwić, dlaczego kobiety w podobnej sytuacji do
niej po prostu nie odchodzą od takich mężów. Łatwo powiedzieć, trudniej
wykonać. Najlepszym tego przykładem jest właśnie Anna o czym przekonacie się
czytając książkę.
Widać, iż autorka włożyła całe serce w napisanie tej
powieści. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak wiele ją to kosztowało. Kreacja
bohaterów doskonała. To ludzie ulepieni z gliny; ludzie, którzy borykają się z
własnymi tragediami; ludzie, którzy pragną naprawić swoje błędy, a przede
wszystkim ludzie, których każdego dnia możemy spotykać na drodze. Dlatego warto
reagować, jeśli słyszymy, że za naszą ścianą dzieje się coś złego, nie
bagatelizujmy tego. Wyciągajmy pomocną dłoń, bo nigdy nie wiadomo, czy my sami
również kiedyś nie będziemy jej potrzebować. Niezwykle ważne jest, aby ludzie
dotknięci własnymi koszmarami nie byli sami, żeby mieli kogoś, komu mogą
zaufać, na kim mogą się wesprzeć, gdy przyjdzie taka potrzeba.
Bardzo podobało mi się jak została przedstawiona
przyjaźń w lekturze. Przyjaźń, która ma niezwykle ważne znaczenie, na którą
zawsze można liczyć, która nie ocenia pochopnie, nie odtrąca, nie wytyka
palcami. Bo właśnie prawdziwa przyjaźń powinna być taka jak w książce,
bezcenna.
Tak jak już wspominałam, nie brak tutaj emocji. Emocji, które udzielają się również nam czytelnikom. Ja przyznaję, że płakałam czytając. I czasem się zastanawiam, czy jestem słaba okazując emocje podczas czytania powieści. A potem sobie uświadamiam, że nie. Nie jestem słaba, bo okazywanie uczuć nie jest słabością, jest oczywistym znakiem, że jesteśmy ludzcy i mamy serce.
Tak jak już wspominałam, nie brak tutaj emocji. Emocji, które udzielają się również nam czytelnikom. Ja przyznaję, że płakałam czytając. I czasem się zastanawiam, czy jestem słaba okazując emocje podczas czytania powieści. A potem sobie uświadamiam, że nie. Nie jestem słaba, bo okazywanie uczuć nie jest słabością, jest oczywistym znakiem, że jesteśmy ludzcy i mamy serce.
Dzisiejszy dzień nauczył mnie, że ważne jest tu i teraz. Wczoraj było i tego nikt nie zmieni, a na jutro mogę jeszcze wpłynąć, jednak to dzisiaj tworzę historię.
Okładka powieści idealnie komponuje się z jej
zawartością. Do tego ma pięknie wytłoczone napisy. A wiecie co ja najbardziej lubię
w nowych powieściach? Ich zapach, lubię wąchać książki. Miałam napisać coś o
zakończeniu, ale jednak tego nie zrobię. Kiedy przeczytacie sami się dowiecie.
Mam na imię Ania to przepełniona
ludzkimi dramatami, ale również i emocjami powieść, o której nie da się
zapomnieć. To historia, która głęboko wnika w głąb naszego serca i skłania nas
do refleksji. A przede wszystkim to powieść, którą koniecznie musicie przeczytać.
Polecam z całego serca.
Za możliwość
przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję Autorce oraz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny na moim blogu. Będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad.